WSPOMNIENIA Z LWÓWKA ŚL. I OKOLIC
autor: Aleksander Paszczyński
Dębowy Gaj. Mała wioska niby jedna cała, która wcześniej Siebeneichen Kr. Loewenberg Schl się nazywała. W niej budynek stoi. Numer 11. W jednej części nazwany pegeerem a w drugiej Spółdzielnią Rolniczą. Pierwsi osadnicy po wojnie akty własności gospodarstwa oraz ziemię od Państwa Polskiego dostali. Potem przyszły czasy, że ziemię dobrowolnie rolnikom zabrali.
Chociaż Państwowe Gospodarstwa Rolne były pupilkiem komunistycznych władz i nie przynosiły niemal żadnych zysków to wciąż dostawały ogromne dopłaty. Mieszkańcy wiosek mieli pracę. Marną, ale jednak pensję. Do tego zapomogi dla potrzebujących, a dla każdej rodziny raz na kilka lat wczasy. Zawsze można było dorobić na boku. Takie rzeczy jak mleko, jajka, od czasu do czasu kura na obiad czy na przykład kawałek wołowiny po uboju – to wszystko wpadało za darmo. Każdy radził sobie jak umiał.(redakcja)
W 1956 wszystko się rozleciało. Przyszła nowa komasacja ziemi i na nowo gospodarkę indywidualną się zaczynało. Po ich upadku bez pracy i żadnych perspektyw zostały setki ludzi. Majątek przejęła Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa. W następnych latach ziemię oraz bydło sprzedano za bezcen, a maszyny poszły za grosze na aukcjach. Z pegeerów nic nie zostało.(red)
Tu z opowiadań rodzinnych : Pani Wanda z małym Wieśkiem jeszcze w wózku i Pani Nastka z małym Leszkiem (Olkiem) wiosną na polu buraki w Kołchozie hakały. Jak się o upadku PGR dowiedziały haczkami rzuciły, poszły do domu i na jesień kołchozy się rozsypały. Długo jeszcze w anegdocie we wsi mówili, że tacy dwaj mali kołchoz w Dębowym Gaju rozwalili. W drugiej części tak sezonowo pracowników to ubywało to nowych się wprowadzało. Na czterdzieści – pięćdziesiąt rodzin w różnych okresach pracowało na stałe to chyba z dziesięć rodzin. Większości na etatach brygadzistów, magazynierów stolarzy, mechaników traktorzystów.
Takie to sztuczne podziały nawet parafialne były. Dzieci na religię albo do kaplicy czy szkoły z ,,Zadola’’ (przysiółek Dębowego Gaju) aż do Soboty lub Pławnej chodziły.
Na godzinę szesnastą na nogach na religię do Soboty się biegało. Nie tylko buty na drodze, ale i spodnie na betonowej poręczy schodów się zdzierało. Bo to dobra ślizgawka była, więc na niej dziatwa się bawiła. Później kapica w Sobocie parafią się stała gdzie przedtem do Parafii Zbylutów należała. Wtedy to za brak wiedzy, a to, że się w niedzielę na mszy nie bywało, to się od księdza sznurem gdzie popadło dostało.
Pracownicy pegeeru i ich rodziny tworzyli zamkniętą społeczność, nie tylko w gospodarczym, ale i społeczno-demograficznym sensie. Jedni u drugich za chrzestnych byli a dzieci do starszych wujek czy ciocia mówili.
Pamiętam jak cała wieś się zjednoczyła, kiedy kopia obrazu Matki Boskiej wieś w 1965 roku nawiedziła. Wtedy to orszak z obrazem dwa miesiące od domu do domu chodził. Niejedno dziecko, które ledwo czytać umiało dostało karteczkę z wierszykiem na powitanie i pożegnanie obrazu i na pamięć wkuwało. Kiedy nadszedł czas oddania obrazu do Kościoła w Pławnej to cała wioska przyszła go pożegnać. Mimo drogi przez błota i piaski Zadola dorośli, dzieci i młodzież duzi i mali, całą wsią śpiewem i modlitwą obraz odprowadzali. Nie pamiętam już później, aby cała wieś tak się zebrała, możliwe jak seniorzy w wieczną drogę odchodzili, to rodzina i najbliżsi w tej drodze im towarzyszyli.
Niech nikt nie mówi, że to nie możliwe- przecież komuna istniała, a wiara do dzisiaj została. Wieś potem przeszła pod parafię Sobota. Ci starsi – to drugie i trzecie pokolenie jeszcze raz się zebrali i od II wojny zniszczoną kapicę wyremontowali. Starszych to tylko seniorów kilkoro zostało. Ciocia Adela z wujkiem Józefem S., ciocia Marysia B. i Pani Zosia G. -księgowa ta, co w pegeerze mieszkała Pani Anastazja P. -żona Czesia traktorzysty. Pani Helena L.- Kierowniczka klubu, Pani Katarzyna S. ta, co pod swoje skrzydła dzieci do Dębowego sprowadzała.
Mało, kto pamięta, że przed pięćdziesięcioma dwoma laty Matka Boska wieś Dębowy Gaj nawiedzała widać to po wyremontowanym kościółku, że wiara przetrwała i we wsi ocalała.
zdjęcia : Prywatne archiwum Aleksander Paszczyński
Bardzo fainy artykuł.wiecej takich proszę.
Czar czasów dzieciństwa .Kiedyś rola księdza czy nauczyciela w spoleczeństwie i na wsi byla ogromna. Ksiądz był cenzorem moralności .Kiedyś to nawt linijką do porządku przywoływał diabły wcielone ze szkoly wiejskiej.A dziś rozpasanie zero moralności , kopulują gdzie popadnie i zero wstydu. Pozatym zyją bez ślubu a Bó patrzy .
Dobre , choc napisane dziwnym specyficznym jezykiem, jakimś niegramatycznym , rymowanym.Na tym chyba jednak polega indywidualizm autora .Teksty nasączone subiektywizmem i idyllicznymi wspomnieniami z czasów minionej mlodości .Tak jakby tesknotą za czymś minionym i utraconym.
Niespotykany pisarski styl i jak zawsze ciekawe historie z naszych stron.Jakby nie Pan odeszlyby w zapomnienie i nowsze pokolenia bylych PGR owców nigdy nie mialyby okazji do ich poznania
Piekne wspomnienia z trudnych czasów.Milo jest cofnąć sie na chwilę do czasów dzieciństwa.Kto pamieta wierszyk przywitania obrazu Matki Boskiej i nie pomylił się przy My wszystkie ?