,, Koreańskie dzieci w Płakowicach”. Część I – Lokalna tajemnica PRL

Pogodny słoneczny dzień, słońce delikatnie spoziera spomiędzy drzew otaczających dawną stację kolejową w Płakowicach. Na wąskim peronie usytuowanym przed rampą rozładunkową stoi spora grupa pracowników czekających na mający za chwilę nadjechać pociąg z sierotami wojennymi narodowości koreańskiej. Przy ceglanej stacyjce niespokojnie przechadza się Pani Ala oraz zakładowy lekarz wyznaczony do wstępnej oceny stanu zdrowotnego skierowanych tu obcokrajowców.  Pociąg powoli hamuje u podnóża Płakowickiego Szpitalika. Z wagonów powoli wynurzają się zaciekawione twarze dzieci z obcymi charakterystycznymi rysami. Wszystkie niemal identyczne. Samo opuszczenie pociągu już dało wiele do myślenia postronnym obserwatorom oraz zaproszonym gościom i pracownikom zakładu.

Wszystkie one w niemal wojskowym szyku ustawiały się jedno przy drugim wyraźnie słuchając poleceń wcześniej wyznaczonego wśród nich kapitana. Kapitanowie natomiast pośpiesznie zdawali raport dorosłym opiekunom -wychowawcom. Usilnie pilnowano by zabrano wszystkie pakunki. Każda z grup sprawdzała swój stan osobowy. Na początku były kwiaty, uśmiechy i próby podstawowej komunikacji. I właśnie owa komunikacja stanowił niemal największą bolączkę obu stron, zarówno przyjezdnych jak i pracowników ówczesnego POW-2 Płakowice. Nie było jednak tak, że ci, których przydzielono tu do pracy, trafiali ot tak bez przygotowania i weryfikacji. Przygotowania do przyjazdu dzieci i młodzieży koreańskiej trwały już nieco wcześniej.

Tak oto zaczynał się kolejny powojenny rozdział historii Płakowic. Wsi, o której usłyszała cała Polska dzięki audycji radiowej Jolanty Krysiowatej. Jej późniejszego filmu zrealizowanego wspólnie z Patrickiem Joką zatytułowanego „KIM KI DOK” opowiadającego historię ciężko chorej koreańskiej dziewczynki, która na krótko przybyłą do Płakowic. Kilka lat później na podstawie wspomnień byłych pracowników powstała książka „Skrzydła Anioła”, w której zdaniem byłych pracowników nieco ubarwiono pewne fakty i wpleciono kilka wątków nadając owej książce większe szanse poczytności i czyniąc ją ciekawszą. Nie umniejsza to oczywiście jakże zacnej roli p. Krysowatej w ujawnieniu i „puszczeniu w świat jednej z lokalnych tajemnicy PRL”. Kwestię pobytu Koreańczyków w Płakowicach, jako pierwszy poruszył p. Filip Szałęga. Jako pierwszy zebrał on relacje i wspomnienia byłych pracowników ujmując część tego, co udało mu się zdobyć w pracy pt.: Obywatel i Władza, „która wzbogaciła później szerokie zbiory Ośrodka Karta. To właśnie on stworzył jeden z pierwszych zarysów ówczesnej historii powojennych Płakowic. Zarys, na którym bazowali kolejni badacze tematu. W 2004 roku, jako student tworzyłem swą pracę licencjacką pt. „Monografia Pedagogiczna Ośrodka Szklono -Wychowawczego w Lwówku Śląskim -w ujęciu historycznym”, wtedy to miałem okazję zebrać kilkanaście relacji i wspomnień żyjących jeszcze pracowników dawnego ośrodka wychowawczego. Kolejnymi osobami zajmującymi się pobytem młodzieży koreańskiej w polskich ośrodkach wychowawczych i leczniczych była p. Elżbieta Zieja z PWSZ w Jeleniej Górze, która to w swej pracy badawczej skupiała się bardziej na pobycie Koreańczyków w Szklarskiej Porębie itp. Dokonując analizy poszczególnych opracowań należy wymienić tu p. Lidię Jędral, której to teściowie przez długie lata przechowywali pamięć o pracy i pobycie Koreańczyków. Praca p. Jedral wzbogaciła zbiory PCE we Lwówku Śląskim. Kolejnym badaczem tematu był p. Eugeniusz Braniewski, regionalista, który ukazał nieco historię pobytu Koreańczyków w jednej z regionalnych pozycji książkowych. W 2010 r. przystąpiłem do konkursu literackiego ” Ziemia Lwówecka we wspomnieniach jej mieszkańców” przedstawiając wspomnienia dawnych wychowawców dzieci i młodzieży koreańskiej.

Dlatego też za namową jednego z moich starszych przyjaciół, postanowiłem na łamach niniejszego portalu przybliżyć Państwu cykl wspomnień ludzi, którzy pracowali w tamtym okresie. 

I tak idąc za słowami wieloletniego nauczyciela wychowani fizycznego p. Stanisława Wachala:

kurczę fajnie, że to napisałeś, bo wiesz kiedyś nikt już nie będzie o tym nie pamiętał, tak niewielu nas zostało”, postanowiłem zebrać to, co mam, to, co wiem i przekazać potomnym.  Niech to będzie taki mój swoisty hołd dla p Krawczyka za „niedopałki łebacza”*, dla p. Ali za jej ciastka, herbatę malinową, zawsze ciepłe słowo pełne optymistycznych zapewnień: „ zobaczysz jeszcze kiedyś będziesz tu pracował, i będziesz wychowawcą, zobaczysz, jaki to lekki chlebek „, dla pani „Florci” za każdą zszytą kurtkę. I tak oto przepowiednia p. Ali Gurgul w pełni się sprawdziła. Dziś jestem już wychowawcą z dość „ciekawym stażem”, i jak ktoś wtedy mówił do mnie, że pracowałbym „z tymi, z jakimi paliłem za młodu pierwszego papierosa” kazałbym mu się zdrowo puknąć w głowę. Zawsze z zaciekawieniem i wielkim szacunkiem patrzyłem jak niewielkiego wzrostu siwiejący sąsiad p. A. Gruszka ogarnia kilkunastoosobową „specjalną grupę” z tzw. „Górki” (gdzie za czasów wojny było krematorium). Samo słowo- „górka” w czasach mojego dzieciństwa powodowało dreszcz na plecach, niemal każdy dzieciak bał się tam zapuszczać. Oczywiście obok chodziło się na sanki przy cmentarzu, rzadko jednak samemu. Być może to właśnie dzięki takim osobom jak p.Gruszka, Burdek, Wróblewski czy Najmrodzki dziś „robię właśnie to, co robię”- pracuję z trudną młodzieżą o specjalnych wymaganiach edukacyjnych i wychowawczych. CDN………………

* Łebacz-  w Płakowickiej nomenklaturze to wychowanek, uczeń, psotnik…:-)…

 

 

Mgr Przemysław Popławski

(infolwowek24.pl)

 

 

Zdjęcia pochodzą z prywatnego zbioru pracownicy POW-2 pracującej na podstawie tzw. nakazu pracy od 1.VIII.1954 -31.VIII . 1957r. Przekazane autorowi . Dane do wiadomości redakcji .

Facebook Comments
Podziel się

2 przemyślenia nt. „,, Koreańskie dzieci w Płakowicach”. Część I – Lokalna tajemnica PRL

  1. Ksiązka pani J.Krysowatej pieknie ookazuje klimat tamtych lat.Czas pracy moich rodzicow i mojego dzieciństwa.Czytając ja milo bylo cofnąc sie do tamtego okresu.Ci mieszkali wtedy w Plakowicach wiedzą ze poza murem nie bylo prawie nic , a u nas w ośrodku bylo wszystko pomarańcze, czekolada , galaretki, nawet marmolady wlasnej roboty. Dobrze napisane p.Przemyslawie , ale prosze bardziej docenic wklad pracy starszych i chyba bardziej doswiadczonych życiowo i historycznie ludzi , w tym p. Jolanty.Dlaczego o Plakowicach potrafił napisać ktoś z zewnątrz spoza Lwowka ? To o czyms swiadczy. Ta pani wydala mnostwo pieniedzy na benzyne odwiedzajac pracownikow i swoj czas redaktorski a wy Panstwo mieliście wszysto i macie na miejscu w zasiegumieliśJakby nie bylo milo ze ktos wspomina ten okres. Dziekuje.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.