Zostałam mamą- ciekawa historia napisana przez mieszkankę Lwówka Śl.

Ciąża a styl życia przyszłej mamy. Ciekawa historia napisana przez mieszkankę Lwówka Śl.  

Stojąc u progu swych trzydziestych już urodzin czułam, że w końcu złapałam równowagę w swoim życiu. Stabilna praca, mąż, dwa rozpieszczone koty i odhaczony hit ostatnich lat – absurdalnie wysoki kredyt mieszkaniowy. Czyli normalna, jak na obecne standardy, kolej życia małej rodziny w mieście średniej wielkości.

No nic. Trudno. Niech się w końcu dokona, bo lepszego momentu raczej nigdy już nie będzie. Szybka analiza i klamka zapadła. Jest! Udało się – a przynajmniej 5 zrobionych  testów to potwierdza. Zostaniemy rodzicami. Nie dociera to do nas zupełnie. Nawet wtedy, gdy lekarz pokazuje czerwoną, migającą kropkę na nieco starawym monitorze i zapewnia, że tak właśnie wygląda ludzkie serce. Drugie serce w moim ciele. Dobre sobie.

Mijały tygodnie, a my, choć w wielkim niedowierzaniu, postanowiliśmy podzielić się ze światem radosną nowiną. I wtedy się zaczęło…

Przy pierwszej propozycji zajadania migdałów na zgagę nie byłam do końca świadoma tych fal matczynych porad. Już niebawem zasypią mnie tak bardzo, iż pod koniec drugiego trymestru bez skrępowania wygłaszać będę, że porady przyjmuję jedynie od bezdzietnych kobiet oraz facetów. Większość pytań zadanych o moje samopoczucie i dolegliwości związane z ciążą nie było bowiem troską i zainteresowaniem moją osobą, ale dostrzeżeniem tej malutkiej dziurki w całym przez którą brutalnie wsadzano kołek z całym zestawem dobrych rad. Nieproszonych rad. Powielanych wielokrotnie do znudzenia. Może migdałka?

Granice absurdu zaczęły poszerzać się na nieznanych mi dotąd obszarach. Zjedzone łazanki miały roznieść całe ciało mego nienarodzonego dziecka. Nie ma jeszcze jelit? Nie ważne! Na bank to wszystko się zmagazynuje w moim ciele i uderzy ze zdwojoną siłą gdy nie będę się spodziewać. Nie przybranie miliona ton na wadze oczywiście było tylko kwestią szczęścia i przypadku, a fakt nie obdarowania mnie przez matkę naturę opuchniętym ciałem nie zwalniał mnie absolutnie od wysłuchiwania elaboratów na temat tego jak sobie z tym radzić. Migdały miały stać się podstawą mojego jadłospisu, a w suplementach diety powinnam zażywać kąpieli, niczym Kleopatra w mleku.

Jestem przekonana, że to właśnie moja ciąża przyczyniła się do odkrycia przez niektóre osoby ich własnych, nadzwyczajnych umiejętności rodem ze średniej klasy filmów science fiction. Wystarczyło bowiem rzucić mimowolnie, że nie jadam potraw mięsnych, a ludzie dookoła włączali w swoich siatkówkach skanery i z pełną powagą wymieniali z jakimi niedoborami się zmagam i w jakiej kondycji jest moje dziecko. Absurdalności zdarzeń nadawał fakt, iż najwięcej do zarzucenia miały mi osoby, które rzeczywiście z niedoborami się zmagają, podczas gdy ja pokazując kolejne wyniki badań lekarzowi cieszę się, że udaje mi się z powodzeniem zaspokoić potrzeby własne jak i tej małej plamki na monitorze.

Co jeść, kiedy jeść, jak się ubrać i czego absolutnie nie robić. Kiedy iść spać i ile leżeć. Chodzić na spacery, ale nie po mieście! Gorąca woda jest złem wcielonym, a kawa tylko przez szybę. 158 razy od czasu, gdy kapnęłam się, że coś jest nie tak – sto pięćdziesiąt osiem razy usłyszałam, że na zgagę muszę jeść tylko i wyłącznie migdały. Bez pytania. Bez poddawania w wątpliwość swoich metod. Nałóż czapkę i zapnij tę kurtkę. Matka matce matką!

A tymczasem warto otworzyć się na dialog. Pogadać po prostu. Wymienić się doświadczeniami bez zbędnego moralizowania czy pouczania. Bo inaczej to strasznie wkurzające jest. Migdałka.

 

Katarzyna Kruszewska

zdjęcie poglądowe infolwowek24

Facebook Comments
Podziel się

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.